środa, 3 kwietnia 2013

krew

jest mi smutno, bo uświadomiłam sobie coś smutnego...
Wczoraj rozmawiałam z chłopakiem o mojej koleżance,
często prowadzi ona po kielichu, czy po piwku.
Ja ją uwielbiam, a on uznał, że jak ja w ogóle tak mogę- wsiadać do auta.
Tłumaczyłam mu, że jest moja przyjaciółką i że nie obchodzi mnie, że ta znajomość skrzywdzi mnie fizycznie (stłuczka), że najważniejsze dla mnie jest to, że ona nie skrzywdzi mnie psychicznie (co jest dla mnie gorsze).
Marek pokręcił głową....nad tą moją małą głupotą.
Zaczęłam intensywnie myśleć.
Ja zawsze w okół siebie miałam samych zdrajców, cierpiałam z samotności.
Nie lubię siebie za bardzo.
Nawet podczas jazdy autem, pomyślałam że nawet gdy będziemy mieć wypadek to nic...
Chyba nie zależy mi na własnym życiu. Wole mieć przyjaciół prawdziwych niż życie?
To gorzkie...
Niektórzy nie rozumieją, że właśnie wtedy "nie żyłam"(moja młodość)
Teraz wreszcie kogoś poznaję.
A czy moje życie jest ważne, ja nikogo nigdy nie uratowałam, nie pomogłam w wielkiej rzeczy, nie odkryłam nic. Jestem tylko szarą mrówką, która gdy zostanie zdeptana- to nikt nawet tego nie zauważy.
Prawda boli...
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz